piątek, 24 października 2014

Rozdział czwarty


Na wstępie chciałabym Was kochani przeprosić. Wiem, że już bardzo długo nie było nowego rozdziału, ale ostatnio w moim życiu dzieje się tyle, że nie mam nawet kiedy o tym myśleć. Korzystam teraz z tego, że jestem chora i siedzę potulnie w domu, więc mam trochę czasu na pisanie. Mam nadzieję, że się nie zniechęciliście i znajdzie się jeszcze ktoś, kto tu zagląda :) .
Ślę Wam mnóstwo całusów i zapraszam do czytania :) .
Zou. 


Edit. rozdział jest zabetowany przez Naele.
Dziękuję :)

_______________________________________________________


" Milion zdarzeń "





Wiatr rozwiewał jej brązowe loki, gdy stała nieruchomo i wpatrywała się w krajobraz przed sobą. Miała wrażenie, że nic dookoła się nie liczy, oprócz tego, co ujrzała. Wiele razy czytała o tym miejscu w książkach, ale nie sądziła, że może być aż tak piękne. Old Harry Rocks imponowały swoją bielą i ogromem. Delikatne fale rozbijały się o nie, chlupiąc i rozpryskując się dookoła. Słońce, które chyliło się ku zachodowi, oświetlało twarze uczniów, zauroczone w tym widoku. Gdy pierwsze zdumienie ustąpiło, Hermiona zaczęła się zastanawiać nad powodem, dla którego ich tu zabrali. To wszystko było dla niej naprawdę szalone i dziwne, tym bardziej, że nie przyjechała tutaj z Ronem i Harry'm, ale Malfoyem i Zabinim. Dwoma największymi wrogami, Ślizgonami, śmierciożercami. Do tej pory nic jej nie zrobili, jednak niepokój tkwił w jej głowie. Dopiero gdy wróciła myślami na ziemię, uświadomiła sobie, że odeszła kilka kroków na sam brzeg klifu. Zamrugała kilkakrotnie i otulając się ramionami, odwróciła się w stronę reszty. Draco i Blaise opierali się o samochód z tryumfującymi minami, a Ginny siedziała nieopodal na samym brzegu i wpatrywała się w zachód słońca.
- Czemu nas tu przywieźliście? - spytała Hermiona i podeszła trochę bliżej. Jej loki w dalszym ciągu powiewały na wietrze, zasłaniając czasami twarz.
- Blaise postanowił zrobić dzisiaj dobry uczynek - odparł spokojnie blondyn. Miał kamienny wyraz twarzy, jakby kompletnie nic go nie obchodziło, a jego stosunek do Gryfonki był zupełnie inny, niż kilka sekund temu do Zabiniego.
- Równie dobrze mogłeś pomóc mamie wynieść śmieci - stwierdziła Gryfonka i spojrzała na ciemnoskórego, którego wzrok był tak wesoły, że aż nie mogła w to uwierzyć.
- Powiedzmy, że jest to pewna rekompensata - odparł Blaise i przekrzywił głowę w kierunku Granger. Uniosła wysoko brew i spojrzała na niego badawczo.
- Jaka rekompensata? O ile mnie pamięć nie myli, nie mamy ze sobą żadnych porachunków.
- Za to co zrobiłaś dla Draco w Australii - odrzekł zupełnie poważnie. Malfoy spojrzał na niego dziwnie i wywrócił oczami, odchodząc za samochód. Hermiona zmarszczyła brwi i podeszła jeszcze bliżej Blaise'a, żeby nikt inny nie słyszał ich rozmowy.
- Nie musicie robić nic na siłę. Zrobiłam to tylko i wyłącznie z pobudek humanitarnych. Nie zostawiłabym drugiego człowieka w potrzebie, nigdy - odparła cichym tonem. - Poza tym Draco i jego matka dwa razy uratowali Harry'ego. A Harry to mój przyjaciel. - Spojrzała na niego znacząco.
- Nie zmienia to faktu, że mogłaś go tam zostawić. Oboje wiemy, że wasze relacje nigdy nie były dobre, ba! Nienawidzicie się.
- Nie sztuką jest kogoś nienawidzić, Blaise. Sztuką jest komuś wybaczyć - powiedziała i odeszła w stronę Ginny. Sama nie wiedziała, czemu mu to powiedziała, ale poczuła pewnego rodzaju ulgę. Nigdy nie była zawistną osobą, zemsta była dla niej na ostatnim miejscu. Co prawda nie panowała czasami nad emocjami, potrafiła bronić swojego zdania i swoich przyjaciół. Jednak człowiek w pewnym momencie uświadamiał sobie wiele istotnych rzeczy, wiele wydarzeń ma na to wpływ. Hermionę zmieniła wojna, zaczęła inaczej postrzegać świat, zrozumiała, ile jest warte ludzkie istnienie, że powinniśmy czerpać z życia jak najwięcej. Druga Bitwa o Hogwart zakończyła pewien etap w jej życiu. To, co powiedziała Zabiniemu, nie było kłamstwem, już dawno temu wybaczyła Malfoyowi jego zachowanie, co nie zmieniało jej stosunku do niego. Dla wewnętrznego spokoju nie chciała z nikim prowadzić kolejnej wojny. Była przekonana, że ją i Malfoya różni za dużo rzeczy, żeby kiedykolwiek mogli znaleźć wspólny język. Poza tym nigdy się nad tym wiele nie zastanawiała, ponieważ nawet by tego nie chciała.
- Masz swoją przygodę - powiedziała Hermiona i usiadła koło przyjaciółki. Ruda spojrzała na nią i uśmiechnęła się delikatnie.
- Tu jest pięknie.
- Też tak uważam.
- Jak myślisz, czemu nas tutaj zabrali? - spytała rudowłosa, utwierdzając Hermionę w przekonaniu, że to wcale nie była rekompensata za jej czyn.
- Mam pewną teorię Ginn, ale myślę, że ty wiesz o czym mówię. - Spojrzały na siebie i nic już więcej nie powiedziały. Obydwie wpatrywały się w ostatnie promienie słoneczne, które już całkiem chowały się za ciemną wodą. Hermiona poczuła gęsią skórkę. Odwróciła głowę, aby spojrzeć na ich towarzyszy. Rozmawiali o czymś daleko za samochodem.
- Chyba już pora na nas - stwierdziła Granger. Ruda pokiwała znacząco głową. Wstały, otrzepując się z piasku i ruszyły w kierunku chłopców. Przerwali rozmowę, patrząc uważnie na dziewczęta.
- Dziękujemy za wycieczkę, tu jest naprawdę pięknie - powiedziała Ginny i posłała im blady uśmiech.
- Na nas już czas - mruknęła Miona i złapały się za ręce.
- Hej, czekajcie! - zawołał Blaise. Spojrzały na niego zdziwione.
- Nie wracacie z nami samochodem?
- Lepiej będzie, jak się teleportujemy - oznajmiła Hermiona. Uśmiechnęła się do Zabiniego i spojrzała w oczy Draconowi. Wpatrywał się w nią intensywnie, bez żadnych emocji. Poczuła dziwne mrowienie, dlatego jak najszybciej złapała Ginevrę i teleportowały się z cichym pyknięciem do Nory. Gdy wylądowały na tyłach podwórka Weasleyów, bez słowa ruszyły w stronę domu, trzymając się za dłonie. Ta noc nie należała do najcieplejszych, dlatego Hermiona trzęsła się jak galareta. Miała świadomość tego, że przez późny powrót mogą mieć kłopoty nie tylko u Molly, ale również u swoich przyjaciół. Weszły najciszej, jak się dało do domu, mimo to matka rudzielców wyskoczyła zza rogu z surową miną. Zanim jednak zaczęła krzyczeć i prawić morały, przytuliła je bardzo mocno.
- Na Merlina, jak ja się martwiłam! - westchnęła w końcu, opierając pulchne dłonie na biodrach.
- Przepraszamy, mamo. To moja wina, chciałam jeszcze wejść do paru sklepów i tak nam się ten czas przeciągnął - powiedziała Ginny, nim Hermiona zdążyła otworzyć usta. W głębi duszy podziękowała Rudej za to, ponieważ jej kłamstwa nigdy nie przechodziły przez gardło z taką łatwością. Molly kręciła głową.
- Powinnam na was nakrzyczeć, ale nie mam po prostu serca. Jesteście głodne? Oh, na pewno jesteście! Zaraz wam coś zrobię dobrego! - oznajmiła, machając ścierką i ruszyła do kuchni. Ginny posłała jej uśmiech i ruszyła po schodach na górę, natomiast Granger weszła do salonu, gdzie siedział pan Weasley i zawzięcie przy czymś majstrował.
- O, Hermiona, wreszcie wróciłyście. Molly rwała sobie włosy z głowy - powiedział, nawet nie odrywając wzroku od pracy.
- Tak, wiem. Najmocniej przepraszam...
- Ależ nie szkodzi, nikomu tak nie ufam jak tobie. - zaśmiał się. Granger spuściła wzrok na swoje dłonie i wciągnęła głęboko powietrze. Czy wycieczka ze Ślizgonami nie była właśnie czymś, co nadszarpuje zaufanie? Czymś, czego wolałaby uniknąć? No właśnie, czy ma w ogóle z tego powodu jakieś wyrzuty sumienia?
- Miona! - Usłyszała nad sobą i podniosła głowę. Harry uśmiechał się szeroko, opierając dłonie o kanapę. Odwzajemniła uśmiech.
- Hej. Nie pytaj, co się stało, bo nie chcę mi się powtarzać. Porwał nas czas w tych sklepach. - Ostatnie zdanie wypowiedziała, nie patrząc mu w oczy. Potter usiadł koło niej.
- Nie miałem zamiaru pytać, jesteś już duża - zaśmiał się. Spojrzała na niego z wdzięcznością.
- A gdzie Ron?
- Poszedł spać, mówił że jest strasznie zmęczony.
- Oh, chciałam z nim pogadać.
- Zostaniesz na noc? - zapytał z nadzieją w głosie.
- Nie, Harry. Wracam do domu, chciałabym spędzić trochę czasu z rodzicami. - Uśmiechnęła się przepraszająco.
- No dobra, nie ma sprawy.
- Kolacja! - zawołała Molly, a Hermiona zaśmiała się w duchu.

~*~*~

             Czas w rodzinnym miasteczku upływał Hermionie bardzo spokojnie. Każdego dnia cieszyła się jeszcze bardziej, że dostała drugą szansę od kogoś z góry i odnalazła rodziców. Była osobą, która doceniała miłość do matki i ojca, ale również ich samą obecność. Przez te kilka miesięcy zrozumiała, że nie da się normalnie funkcjonować z myślą o utracie rodziców. Była dumna z tego, że nie zrezygnowała. Dzięki temu ponownie byli szczęśliwą rodziną.
            Przemierzała właśnie główną ulicę, która prowadziła do jej domu. Była na porannych zakupach w sklepie z zamiarem przyszykowania śniadania tylko dla siebie, gdyż jej rodzice wrócili już do stałego rytmu pracy. Trzymała dłonie w kieszeniach ciepłego sweterka, który narzuciła z powodu niższej temperatury niż zwykle. W pewnym momencie usłyszała przyspieszony tupot stóp, poczuła silny powiew wiatru, a obok niej przebiegł jakiś chłopak. Miał na sobie krótkie sportowe spodenki i ciepłą bluzę. Nie zatrzymał się, tylko biegł szybkim truchtem dalej. Hermiona uśmiechnęła się w duchu i przypomniała sobie, jak bardzo nigdy nie lubiła sportów. W świecie mugoli uczęszczała na wf ze względu na przymus szkolny, a w Hogwarcie trzymała się z daleka od Quidditcha. Wolała kibicować i oglądać sport, niż w nim uczestniczyć. Pokręciła głową z uśmiechem i skręciła na swój podjazd przed domem. Gdy weszła do środka, od razu poczuła przyjemne ciepło. Zdjęła buty i skierowała się do kuchni. Wyjęła potrzebne składniki na naleśniki i rozpoczęła gotowanie. Gdy skończyła smażenie, posmarowała ulubionym dżemem truskawkowym i jagodowym, zaparzyła kawę i usiadła przy stole, biorąc się za jedzenie.
Po skończonym posiłku ruszyła na górę, aby się przebrać w odpowiedni na dzisiaj strój. Wyciągnęła z szafy klasyczną, czarną spódnicę do kolana i białą koszulę, które jednym machnięciem różdżki wyprasowała. Do tego nałożyła czarny żakiet i baleriny. Z niewielką torebką wyszła z domu i w cieniu jakiegoś drzewa teleportowała się na ulicę Pokątną. Przystanęła na chwilę przy jednym ze sklepów, czując mdłości, ale wyprostowała się po chwili i ruszyła do przodu. Dzisiejszego dnia miała zamiar złożyć podania o pracę w kilku miejscach. Zdawała sobie sprawę, że bez wpisanego w CV wyniku z owutemów ma bardzo nikłe szanse, ale ewidentnie zaznaczyła, że ma zamiar je napisać w przyszłym roku. Miała nadzieję, że rozpatrzą jej podania pozytywnie.

~*~*~

- Dla mnie to i tak jest strata czasu - westchnął Draco, gdy razem z Blaise'em i Teodorem stali w długiej kolejce do recepcji w Ministerstwie Magii. Zabini nawet tego nie skomentował, a Nott udawał, że nie słyszy. Malfoy jak zwykle był do wszystkiego sceptycznie nastawiony, dlatego fakt, że musiał stać teraz wraz z nimi ze swoim CV pełnym kłamstw, był absurdem. Czuł się nieswojo wśród czarodziejów, którzy, przechodząc, obrzucali go dziwnymi spojrzeniami. Starał się nie zwracać na to uwagi, jednak poziom jego irytacji rósł z każdym kolejnym przechodniem.
- Wyluzuj się, Draco - szepnął Teodor i skinął w jego kierunku głową. Blondyn spojrzał na niego wściekły, ale powstrzymał się od wypowiedzenia czegoś złośliwego. Gdy wreszcie udało im się dowiedzieć, gdzie znajduje się gabinet pośrednictwa pracy, ruszyli w tamtym kierunku. Blaise idący na samym początku nagle klasnął w dłonie i uśmiechnął się szeroko. Jego przyjaciele spojrzeli na siebie zdziwieni.
- Witaj, Hermiono - powiedział ciemnoskóry, gdy znaleźli się tuż pod gabinetem. Teodorowi opadła szczęka, gdy usłyszał słowa przyjaciela, ponieważ nic nie wiedział o ich wspólnym wypadzie do Wiltshire. Malfoy natomiast wciągnął głęboko powietrze i odwrócił się plecami, aby zaraz nie wybuchnąć. Sam nie rozumiał swojego zachowania, ale gdy tylko zobaczył grzecznie siedzącą Gryfonkę, poczuł złość.
- E.... hej? - odparła zdziwiona Hermiona i poprawiła się na krześle. Zabini uradowany usiadł obok i spojrzał na dziewczynę.
- Rozumiem, że ty również starasz się o pracę?
- A ja nie rozumiem, co cię to interesuje, Zabini - powiedziała, marszcząc brwi. Ciemnoskóry chciał coś odpowiedzieć, ale szybko zamknął usta, wywołując tym samym chichot Teodora.
- Cóż, widzę że ty w dalszym ciągu jesteś nastawiona antyślizgońsko.
- A czego oczekiwałeś? Że nagle stanę się waszą najlepszą przyjaciółką, bo raz wam odbiło i zabraliście nas na wycieczkę?
- Wycieczkę? - Zdziwił się Nott, patrząc to na blondyna, to na ciemnoskórego, lecz żaden z nich nie kwapił się do wytłumaczenia, o co chodzi.
- Nawet bym tego nie chciał, Granger. Jednak myślałem, że może nasze stosunki ulegną jakiejś zmianie.
- Oh, teraz już Granger? Cóż, przykro mi, ale my nie mamy ze sobą żadnych stosunków - warknęła poirytowana i ponownie poprawiła się na krześle, unosząc dumnie głowę.
- Mylisz się, moja Gryfoneczko, mamy i to dużo - zaśmiał się, na co blondyn jedynie uderzył się w głowę teczką z CV. Teodor w dalszym ciągu stał zdezorientowany i przyglądał się tej dziwacznej scenie.
- Nie, Zabini, i łaskawie proszę, daj mi święty spokój.
- Nie sądzę. Wybierasz się może na odbudowę Hogwartu? - spytał z ciekawością w głosie. Gryfonka spojrzała na niego podejrzliwie, ale w głębi duszy była zaskoczona tym pytaniem. Była święcie przekonana, że McGonagall nie zaprosiła do udziału Ślizgonów.
- A skąd o tym wiesz?
- Tak się składa, że o mnie również w tej starej, dobrej szkole pamiętają.
- Ciekawe w jakim świetle - odpowiedziała opryskliwie, ale zaraz tego pożałowała. Malfoy stojący cały czas tyłem, odwrócił się nagle i zmierzył ją chłodnym spojrzeniem, a Zabiniemu zszedł uśmiech z twarzy. Nie rozumiała tego uczucia, że zrobiła coś złego, skoro wreszcie dopiekła Ślizgonom i powinna być z tego powodu dumna.
- Panna Hermiona Granger? - Wysoki, kobiecy głos wyrwał ją z zamyślenia.
- Tak, to ja.
- Zapraszam do środka - powiedziała i odsunęła się, aby umożliwić przejście. Gryfonka usiadła grzecznie na krześle i wyjęła z teczki CV, układając je równo tuż przed kobietą. Mimo że z całych sił próbowała się skupić, sytuacja sprzed kilku minut tak ją zmieszała, że nie potrafiła myśleć o niczym innym. Kątem oka zauważyła, że brunetka przegląda jej życiorys, co dla Hermiony było bardzo stresujące. Mimo że mogła się poszczycić najlepszymi wynikami, wiedziała, że jej CV było niepełne.
- Nie zdawała pani owutemów?
- Nie. Zaznaczyłam to w punkcie o ukończeniu szkoły, mam zamiar podejść do egzaminów w czerwcu przyszłego roku.
- A czemu nie w tym roku? - zapytała zupełnie naturalnie i spojrzała na nią z uwagą. Granger zamrugała kilkakrotnie i otworzyła usta ze zdziwienia.
- Nie miałam możliwości, szkoła została zburzona - wydukała.
- Ach, tak - zacmokała brunetka i odłożyła kartki. Splotła dłonie i położyła je na biurku.
- Dobrze, panno Granger. A więc chciałaby pani dostać pracę w Ministerstwie, ale nie ma pani do tego żadnych predyspozycji.
- Słucham? - Hermiona patrzyła oniemiała na kobietę, która uśmiechała się jakby z cieniem drwiny.
- Rozumiem, że jest pani bardzo mądrą i dokładną czarownicą, w końcu wyniki z poprzednich egzaminów mówią same za siebie. Jednak nasze procedury mówią jasno o tym, że nie mamy prawa przyjmować do egzaminu wewnętrznego nikogo, kto nie dostał wystarczającej liczby punktów z testów szkolnych. Ja rozumiem, że pani miała teraz ciężką sytuację, ale muszę panią uświadomić, że popularność i sława nie otworzą pani furtki w każdej dziedzinie życia, a tym bardziej do pracy na tak poważne stanowisko. - Na koniec uśmiechnęła się niby pocieszająco, jednak Gryfonka słyszała satysfakcję w jej głosie. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że wciąż ma otwartą buzię, dlatego szybko ją zamknęła. Oderwała wreszcie wzrok od brunetki i spojrzała na dłonie, które miała zaciśnięte w pięści tak mocno, że aż pobielały jej kłykcie. Wciągnęła głośno powietrze i uśmiechnęła się najbardziej sztucznie, jak tylko mogła.
- Dziękuję za bardzo profesjonalne potraktowanie. Myślałam, że w tak poważnej instytucji będą pracowały osoby, które są kompetentne i mają chociaż trochę oleju w głowie. Ewidentnie się przeliczyłam. - Ostatnie słowo wypowiedziała z odrazą. Brunetka starała się nie okazać gniewu, dlatego w dalszym ciągu uśmiechała się drwiąco. Hermiona była już tak zdenerwowana, że wstała, przewracając krzesło i szybkim krokiem wyszła z hukiem z gabinetu. Stojący pod drzwiami Teodor odskoczył wystraszony na bok, a Granger omiotła ich spojrzeniem. Nie mogąc dłużej utrzymać gniewu na wodzy, puściła się biegiem wzdłuż korytarza.
- Chyba jej nie przyjęli - prychnął blondyn. Blaise i Nott spojrzeli po sobie zdziwieni, ale nie skomentowali sytuacji. Hermiona natomiast wpadła do windy i dopiero wtedy poczuła gorące łzy na policzkach. W jej głowie odbywała się właśnie gonitwa myśli. Nie mogła zrzucić na nikogo tego, że została tak potraktowana, ponieważ w tej sytuacji nikt nie był winny. Gdy wysiadła na parterze, nie przejmowała się swoim wyglądem i zaczerwienionymi oczami. Na ulice Londynu wyszła z czerwonej budki i znajdując ciemny zaułek, wyjęła chusteczki. Powoli wytarła twarz i oczy, po czym wydmuchała nos i wyrzuciła śmieci. Wzięła głęboki wdech i już chciała się teleportować, kiedy usłyszała za sobą głos.
- Hej, zaczekaj! - Odwróciła się zdziwiona i ujrzała idącego w jej kierunku Zabiniego. Wypuściła jedynie powietrze z bezsilności i oparła się o stary mur, przykładając dłoń do czoła.
- Czego chcesz? - spytała rozpaczliwym głosem.
- Wszystko w porządku?
            Spojrzała się na niego, niedowierzając. Stał naprzeciw niej, mnąc w dłoniach teczkę. Miał przekrzywioną głowę i przypatrywał się jej badawczo.
- Zabini, powiedz mi, czego ty ode mnie chcesz? Nie chce mi się zwyczajnie wierzyć w to, że nagle tak bardzo interesuje cię moje zdrowie - wyrzuciła z siebie. Patrzyła na niego dużymi brązowymi tęczówkami, które błyszczały się od zbierających się łez.
- Cóż, chyba masz rację. Nie powinienem cię zatrzymywać, to nie moja sprawa - odparł już bez uśmiechu na twarzy i odwrócił się, aby odejść. Hermiona poczuła się już drugi raz dzisiejszego dnia podle przez Ślizgona. Zagryzła mocno wargi, ale jej ogromne serce nie pozwoliło nie zareagować.
- Blaise, poczekaj - powiedziała tak, żeby usłyszał. Chłopak odwrócił się zaciekawiony, ale nie ruszył się z miejsca.
- Przepraszam, nie powinnam być taka oschła. Po prostu dziwi mnie twoje zachowanie, nie wiem, jak mam się w tej sytuacji zachować - westchnęła i otrzepała spódnicę od tynku. Podeszła kawałek bliżej i oburącz złapała torebkę.
- Nie szkodzi, rozumiem cię. Chciałbym po prostu żebyś wiedziała, że nie mam złych zamiarów - posłał jej delikatny, ledwo widoczny uśmiech, który sprawił, że już w ogóle miała mętlik w głowie.
- Już teraz to rozumiem - odparła po chwili.
- Idę do środka - wskazał głową na teczkę.
- Tak, idź - powiedziała Miona i również delikatnie się uśmiechnęła.
- Hermiono, nie odpowiedziałaś mi na jedno pytanie - zauważył Blaise, gdy już miała odchodzić.
- Na jakie? - zdziwiła się.
- Będziesz na odbudowie Hogwartu? - Zmarszczyła brwi, patrząc mu w oczy, ale nie dostrzegła tam niczego, co by ją mogło zaniepokoić.
- Będę - westchnęła w końcu, po krótkiej wewnętrznej walce.
- To do zobaczenia - odparł i odszedł wreszcie do czerwonej budki. Granger stała jeszcze chwilę w miejscu, aż w końcu, kręcąc głową, teleportowała się do domu.

~*~*~

            Ginny siedziała w swoim pokoju na oknie i patrzyła zamyślona w przestrzeń. W jednej dłoni trzymała ołówek, a w drugiej sporej wielkości zeszyt z czystymi kartkami. Opierała głowę o framugę i myślała o wydarzeniach z poprzednich dni. Wycieczka ze Ślizgonami dała jej wiele do myślenia. Nigdy im nie ufała, nigdy nie była po ich stronie, ponieważ zawsze wyśmiewali ją, jej rodzinę i jej przyjaciół. Była rozdarta, ponieważ z jednej strony oszukała najbliższych a z drugiej, Ślizgonów. Równie dobrze mogła nie wsiadać i nie dawać im złudnych nadziei na jakikolwiek rozejm. Ale czy oni w ogóle o tym myśleli?
            Prychnęła pod nosem. Była osobą, która potrzebowała sporo czasu na zbudowanie zaufania. Jej dusza i serce wielokrotnie zostały wystawione na ogromne próby, wiele razy zawiodła się na życiu i ludziach. Sama nie rozumiała, czemu tak bardzo przejmuje się relacjami ze Ślizgonami, skoro dla nich prawdopodobnie był to kolejny świetny dowcip albo powód do nabijania się. Prawdopodobnie nigdy więcej nie będą mieli sposobności ze sobą rozmawiać, więc jej obawy były bezpodstawne. A jednak w dalszym ciągu miała przed oczami to badawcze spojrzenie Malfoya, roześmiany głos Zabiniego i widok pięknych skał.   Nagle z rozmyślań wyrwało ją pukanie do drzwi. Szybko zamknęła zeszyt i zeskoczyła z parapetu, aby schować go głęboko do szuflady, po czym powiedziała ciche "proszę". Do pokoju zajrzał Harry.
- Hej, co robisz? - spytał, stojąc w drzwiach. Rudowłosa wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się.
- Jak na razie to nic.
- Może się przejdziemy?
- Z przyjemnością - odparła i razem zeszli po schodach, a potem wyszli na dwór. Był jeden z cieplejszych wieczorów, dlatego ruda nie wzięła żadnego sweterka. Szli przez chwilę w milczeniu.
- Ginny, co jest teraz między nami? - zapytał w końcu Harry, po czym stanął i przyjrzał się uważnie towarzyszce. Weasley wyczuła jego zdenerwowanie, ale wcale się mu nie dziwiła. Ona sama od dłuższego czasu się nad tym zastanawiała. Ich relacje po wojnie były dosyć skomplikowane. Nie wiedziała, czy byli parą, czy nie. Gdy  Harry razem z Ronem i Hermioną wyjechał do Australii, mieli małą przerwę, a po powrocie żadne nie potrafiło się przemóc i przełamać tej bariery, która między nimi powstała. Ginny od dłuższego czasu zbierała się do tej rozmowy, ale ostatnio częściej myślała o wyprawie ze Ślizgonami niż o Harry'm, przez co teraz było jej strasznie głupio.
- Sama nie wiem - westchnęła wreszcie, jeszcze bardziej wprawiając w zakłopotanie Pottera.
- To wszystko stało się takie dziwne po naszym wyjeździe - mruknął - wiesz, że nigdy nie byłem dobrym mówcą.
- Tak, to prawda - zachichotała, tym samym rozluźniając się trochę.
- Chciałbym żebyś wiedziała, że nic się nie zmieniło w stosunku twoim do mnie - powiedział szybko. Ginny popatrzyła na niego dziwnie i przekrzywiła głowę.
- Em....Tak, to prawda, w moim stosunku do ciebie nic się nie zmieniło - odparła chichocząc. Harry dopiero teraz zrozumiał, co miała na myśli, a z zażenowania na policzkach wykwitły mu rumieńce.
- No właśnie, w moim do ciebie też nie - powiedział, chrząkając. Ginny kiwnęła głową, w dalszym ciągu się uśmiechając.
- To jest dla mnie bardzo trudne, ale chcę żebyś o tym wiedziała i pamiętała, że zawsze było mi ciężko zbierać się do takich wyznań...- Jego głos był bardzo niepewny, a Weasley robiło się coraz cieplej. - Ja naprawdę cię kocham, Ginn. - Nic więcej jej nie było trzeba, gdy spojrzała w jego zielone tęczówki i ujrzała w nich szczerość. Rzuciła się mu na szyję i szepnęła do ucha:
- Ja ciebie też, Harry. - Już żadne z nich nic nie odpowiedziało, tylko przytulali się mocno, czerpiąc z tej chwili jak najwięcej.

~*~*~

            W końcu nastał poniedziałek, wyczekiwany przez wszystkich dzień. Hermiona przyjechała do Nory już w weekend i razem z przyjaciółmi przygotowywali się do wyjazdu do Hogwartu. Cała rodzina chodziła podekscytowana, ponieważ wszyscy dostali zawiadomienie od McGonagall o rozpoczęciu odbudowy.
            Granger wraz z przyjaciółmi siedziała już w salonie czekając, aż Molly zapakuje ostatnie rzeczy. Podczas pobytu tutaj Hermiona opowiedziała znajomym o wydarzeniach w Ministerstwie. Nie byli zadowoleni z zachowania pracownicy, ale w gruncie rzeczy nie mogli nic z tym zrobić, w końcu takie były procedury.
- Gotowe! - zawołała pani Weasley i zjawiła się w pokoju.
- To ruszajmy, z pewnością już czekają - powiedział Artur i wszyscy ustawili się w kółku, a w środku stały bagaże. Hermiona machnęła na nie, a po chwili zniknęły, tym samym materializując się w Hogwarcie. Molly zamknęła dom za pomocą jednego zaklęcia.
- W takim razie po kolei. Hermiono, ty pierwsza - zarządził Artur. Gryfonka skinęła głową i mocno skupiła się na Hogsmeade, a po chwili poczuła mocne szarpnięcie i już była na miejscu. Stanęła przed ogromną bramą, która była zamknięta i prowadziła na terytorium zamku. Obok niej po kolei pojawiali się Harry, Ron, Ginny, Fred, George, Angelina, Charlie, Fleur, Molly i Artur.
- Expecto Patronum - szepnął Wybraniec, a z jego różdżki wystrzelił strumień niebieskiego światła, który przemienił się w jelenia. - Powiadom profesor McGonagall o naszym przybyciu - powiedział do patronusa, który po chwili zniknął za bramą.
- Wy też czujecie takie dziwne mrowienie w brzuchu? - spytał Ron, słabym głosem.
- To zdenerwowanie - odparła Hermiona - myślę, że wszyscy to czują, w końcu to jak rozdrapywanie starych ran - dodała. Ginny podeszła do Harry'ego, który objął ją mocno ramieniem. Po minucie brama otworzyła się szeroko, zwalniając bariery ochronne i ukazując dyrektor szkoły w długiej, ciemnozielonej szacie, ciasno spiętych siwych włosach i o dziwo z uśmiechem na twarzy.
- Minerwo - powiedziała Molly, podchodząc do niej i ściskając się na powitanie.
- Witajcie, kochani, jest mi ogromnie miło, że zgodziliście się pomóc.
- Jakże moglibyśmy to przegapić - powiedział Harry, a McGonagall poklepała go po ramieniu. Gdy znaleźli się już przed głównym wejściem, a raczej tym, co z niego zostało, zrzedły im miny. Tu, gdzie zawsze stał piękny, okazały zamek, nie było praktycznie nic. Wszędzie leżały gruzy, rozbite szyby, stare meble, książki. Z ruin, które zostały po wojnie i które ostatni raz widzieli uczniowie, nie pozostało praktycznie nic.
- Co się stało? - spytała Hermiona, nie mogąc uwierzyć w pustkę, która ją otaczała.
- Musieliśmy zniszczyć resztę murów, ponieważ każda próba postawienia nowej ściany na starych kończyła się zawaleniem - odparła smutno Minerwa.
- Nie ma co, moi drodzy, zabieramy się do pracy - zarządziła Molly. Hermiona dopiero teraz zauważyła ilu ludzi zebrało się tutaj, aby pomóc. Rozpoznawała znajome twarze, widziała swoich przyjaciół, postanowiła przywitać się z nimi, gdy tylko dostanie jakiś przydział. Po kolei Minerwa wyznaczała wszystkim zadania.
- Harry, Ron i Charlie, prosiłabym was, abyście pomogli mnie i profesorowi Slughornowi odbudować wieżę Gryffindoru, wieżę Astronomiczną i Wielką Salę. - Chłopcy skinęli głowami i wzięli od dyrektorki plan Hogwartu, który był tak zagmatwany, że nikt nie mógł się w nim połapać.
- Ginny ty wraz z Molly, Felur i Angeliną pomożecie odbudować dziedziniec,  wejście główne i cały parter, natomiast Artur, ciebie proszę o pomoc profesorowi Flitwickowi i profesor Sprout w części południowej. Fred i George, wy przejdźcie do profesor Trelawney, ona wam powie, co macie robić. - Bliźniacy z pomrukiem odeszli w stronę starej nauczycielki, podobnie jak reszta osób. Minerwa podeszła do Hermiony i spojrzała na nią badawczo.
- Do ciebie mam szczególną prośbę, Hermiono.
- Jaką, pani profesor? - spytała cierpliwie.
- Chciałabym, żebyś pomogła pani Pince w odnalezieniu, uporządkowaniu i wyczyszczeniu książek. Ma cały spis, ale sama nie jest w stanie tego zrobić, a Ty znacz bibliotekę prawie tak dobrze, jak ona. - Hermiona ucieszyła się z tej propozycji, nic nie mogło być tak bardzo pocieszającego, jak spędzenie całego dnia z książkami o przeróżnych, nawet mrocznych, wnętrzach.
- Bardzo się cieszę, że mogę się tym zająć - odparła.
- Tak też myślałam. Ale to nie wszystko - westchnęła i odeszły jeszcze kawałek dalej. Hermiona w dalszym ciągu oczekiwała na jakąś odpowiedź, ale dyrektorka zdawała się przez chwilę nieobecna, jakby nad czymś się bardzo mocno zastanawiała.
- Podjęłam pewną bardzo ważną decyzję - wyznała wreszcie. - Jeszcze do końca nie jestem co do niej przekonana, ale słowo się rzekło, a ja tego słowa dotrzymuję.
- Co ma pani na myśli?
- Jesteś niezwykle cierpliwą i wyrozumiałą osobą. Wiem, że możesz być na mnie z tego powodu zła, ale nie zmienię swojej decyzji, ponieważ wiem, że jesteś jedyną osobą, która może podjąć się tego zadania - powiedziała z niezwykłą delikatnością w głosie. Granger zmarszczyła brwi, a jej ciekawość wzrastała z każdym kolejnym słowem.
- Proszę mi powiedzieć, co to za sprawa?
- Chciałabym żebyś, może nie tyle co zaopiekowała się, bo przecież to nie są już dzieci, ale pokazała im, że to, co było podczas wojny, już nie istnieje.
- Kogo ma pani na myśli? - Hermionie zaczęło bić szybciej serce.
- Garstkę Ślizgonów, która zjawi się dzisiejszego dnia. - Gryfonka spodziewała się takiej odpowiedzi. Odwróciła się na chwilę, wciągając głośno powietrze i ukryła twarz w dłoniach, kręcąc głową.
- Pani profesor, ja nie dam rady, wie pani, jakie mamy stosunki, to jest absurdalne...
- Nie znam bardziej wyrozumiałej osoby niż ty. Ja wiem, że wcale nie darzysz ich nienawiścią, Hermiono - błękitne tęczówki nauczycielki sprawiły, że Granger spuściła głowę. Gryzła się z własnymi myślami, ale to co powiedziała McGonagall, było prawdą. Już dawno przebaczyła Malfoyowi to, co było między nimi. Nigdy nie doświadczyła większych przykrości od Zabiniego, jednak inni zawsze byli w stosunku do niej wrogo nastawieni. Gdzieś w głębi duszy Gryfonki kryły się ogromne rany, które zawsze bolały i krwawiły tak samo mocno, mimo że nauczyła się z tym bólem żyć. Dochodziła jeszcze kwestia ich przynależności do śmierciożerstwa. To był naprawdę ciężki orzech do zgryzienia.
- Nie mogę pani obiecać, że cokolwiek z tego wyjdzie. Myślę, że nie przekonam się do nich, ani oni do mnie. To jest zbyt trudne, tym bardziej, że każdy z nas ma swoje podejście.
- Hermiono, nie patrz proszę na to, co się działo podczas wojny. Uwierz mi, że gdyby to ode mnie zależało, Slytherin już by nie istniał w Hogwarcie. Ale to jest tradycja, a ja muszę ją uszanować. Gdybym była zdania, że ci panowie nie mają prawa zjawić się tutaj, nie proponowałabym im tego. Ale ty, moja droga, jeszcze wielu rzeczy nie wiesz, wojna i Voldemort wpłynęły na każdego inaczej.
- Nie próbuje mi pani powiedzieć teraz, że oni również są dobrzy i mają dobre serce - prychnęła brązowowłosa. Minerwa uśmiechnęła się sztywno.
- Miałam nadzieję, że chociaż ty zrozumiałaś to, co ja, Hermiono. Nie proszę cię o przyjaźń z nimi, ale o tolerancję.
- Proszę powiedzieć to im najpierw - odparła, wzdychając.
- Już z nimi rozmawiałam. - Hermiona spojrzała na nią zdziwiona, ale nic nie odpowiedziała. Skinęła jedynie głową i już miała odejść, kiedy Minerwa ją zatrzymała.
- Dziękuję.
- Nic pani nie obiecuję, pani profesor - odpowiedziała i z bladym uśmiechem ruszyła według mapy w stronę części wschodniej, gdzie kiedyś znajdowała się biblioteka. Radość ze spędzenia tutaj kolejnych miesięcy już nie była tak bardzo znacząca.


czwartek, 25 września 2014

Rozdział trzeci


Witajcie moi kochani! :)
Wiem, że długo mnie nie było, ale dużo się ostatnio dzieje, a ja naprawdę nie mam na nic czasu. W wolnej chwili skrobałam rozdział i wreszcie udało mi się go skończyć.  :)
Mam też dla Was dobrą wiadomość, mianowicie szykuje się dla Was niespodzianka.
Ale to tym później. Dziękuję za komentarze pod ostatnią notką, liczę na to, że będzie Was coraz więcej! :)
Zapraszam do czytania, Zou. 

edit.  Rozdział zabetowany przez Naele.
______________________________________________________



"Autostopowiczki"



- Mamy już wszystko, Jeane - westchnął po raz setny znużony Carl. Jego żona od samego rana chodziła po mieszkaniu i pakowała wszystko w kartony. Nawet gdy w mieszkaniu były jedynie koty z kurzu spod kanapy to i tak dreptała po pokojach i wszystko dokładnie sprawdzała. Właśnie wychodziła z łazienki, gdy w drzwiach wejściowych zmaterializowała się ich córka z Potterem.
- Hermiona! - zawołał uradowany Carl.
- Cześć tato, mamo. - Każdego z osobna uściskała.
- Witaj, Harry!
- Dzień dobry, pani Granger. - Kobieta mocno go przytuliła i odsunęła się na odległość ramienia. - Panie Granger. - Harry uprzejmie skinął głową i uścisnął mu dłoń.
- Gotowi? - zapytała Hermiona.
- Tak! - odparli równocześnie, po czym zachichotali jak nastolatkowie.
- Może jednak chcecie tutaj zostać jeszcze tydzień dłużej? To dla nas naprawdę nie jest problem - rzekła Miona.
- Córeczko, mimo że nie pamiętam do końca tego, co tutaj się działo, w głębi duszy czuję ogromne pragnienie powrotu do domu.
- Ja tak samo, więc nie marnujmy więcej czasu. Wychodzimy! - zarządził Carl i cała czwórka, po zmniejszeniu przez Hermionę ich bagaży i pudeł, wyszła na korytarz. Wszelkie formalności z właścicielem kamienicy mieli uzgodnione już dzień wcześniej, a dzisiaj Jeane poszła jedynie zanieść klucze od mieszkania. Harry wraz z brązowowłosą wyszli na zewnątrz, aby przygotować się do teleportacji łącznej.
- Mam nadzieję, że nic się nie stanie.
- W Kodeksie nie ma nic napisane, że nie możemy aportować się z mugolami. Równie dobrze nie moglibyśmy rzucać na nich uroków i zaklęć. To bez sensu - mruknęła Gryfonka.
- No niby masz rację - westchnął Harry. Gdy państwo Granger wyszli, udali się we czwórkę w ciemną uliczkę, gdzie podali sobie dłonie.
- Nie puszczajcie dłoni, to bardzo ważne, bo może się wam stać krzywda - uprzedziła córka Grangerów. - Poczujecie nieprzyjemne szarpnięcie i z pewnością będziecie wymiotować, ale postaramy się, aby wszystko było w porządku.
- Chodźmy już, Miona - poprosiła Jeane. Dziewczyna kiwnęła do Harry'ego i w tym samym momencie pomyśleli o dworcu King Cross. Ciche pyknięcie oznajmiło, że czwórka osób rozpoczęła bardzo wyczerpującą teleportację.

~*~*~

            Donośne odgłosy dochodzące gdzieś z oddali wyrwały Hermionę ze snu. Uniosła zaspane powieki, od razu przecierając je od ropy, która zgromadziła się w nocy. Zmarszczyła brwi, nasłuchując głosów z dołu i z ogromną radością musiała przyznać, że to jej rodzice tak żywo o czymś dyskutowali. Była ogromnie szczęśliwa, od powrotu z Australii minęły dwa dni. Grangerowie ponownie rozpoczęli pracę, a Hermiona powoli wracała do życia w Anglii. Nie miała ochoty myśleć jeszcze o tym wszystkim, co ją dzisiaj czeka, dlatego wstała powoli z łóżka i ruszyła do łazienki. Krople wody, które wydostawały się z deszczownicy, przyjemnie otuliły jej ciało. Ulubiony zapach płynu do kąpieli, od razu sprawił, że jej dzień stał się lepszy. Po prysznicu wykonała poranną toaletę i ubrana w luźny zestaw ubrań zeszła na dół.
- Witaj, kochanie! - zawołała Jeane, pakując czarną, skórzaną torbę.
- Dzień dobry, mamo. Tato. - Pochyliła się nad nim i ucałowała w policzek.
- Jak się spało?
- W miarę dobrze. A wy już do pracy?
- Owszem, czuję się wypoczęta za wszystkie czasy, a za coś trzeba żyć! - oznajmiła teatralnie i ruszyła do korytarza, zakładając żakiet. Gdy poprawiła włosy, zmarszczyła brwi i wychyliła się, aby spojrzeć na swojego męża. Pan Granger siedział jeszcze przy stole, pijąc kawę i czytając gazetę.
- Carl! - krzyknęła, a mężczyzna zerwał się na równe nogi. Hermiona zachichotała pod nosem.
- Już idę, idę - burknął i dopił szybko kawę. Z krzesła obok wziął aktówkę i wspólnie wyszli z domu. Granger westchnęła wesoło i przygotowała sobie śniadanie. Płatki z mlekiem i zielona herbata, to było jedno z najbardziej kontrowersyjnych połączeń, mimo to brązowowłosa je uwielbiała. Gdy ze znudzenia przeglądała mugolską gazetę, usłyszała dzwonek do drzwi. Przełknęła porcję płatków i szybko pobiegła by otworzyć.
- Harry! - zawołała, przytuliła się z nim na powitanie.
- Co tutaj robisz? - zapytała, gdy weszli do kuchni. Wybraniec usiadł wygodnie na krześle i posłał jej uśmiech.
- Molly zaprasza dzisiaj na obiad - odparł, a Hermionie zrzedła mina. Od powrotu nie widziała się z Ronaldem ani nie kontaktowała się listownie. Nie miała zamiaru pierwsza do niego napisać. Jej zdaniem to, co zrobił, było karygodne, a poza tym mocno ją zabolało. Wiele na ten temat myślała, zastanawiała się, czy ich związek w ogóle jeszcze istnieje. W trakcie wyjazdu wszystko było w jak najlepszym porządku, a wystarczyło, że zjawił się taki Malfoy i już ich miłość stanęła pod znakiem zapytania. Granger nie miała wątpliwości, kochała Ronalda. Ale czy mogła akceptować takie zachowanie? Wróciła myślami na ziemię i usiadła przy swoim niedokończonym śniadaniu.
- Zapomniałam - wyrzuciła wreszcie z siebie i spuściła wzrok, grzebiąc w misce. Potter zmarszczył brwi.
- Wiem, że to nie będzie łatwe, ale musicie w końcu porozmawiać. Ron żałuje, że tak nerwowo do tego podszedł.
- Mówił ci to?
- Sam się domyśliłem.
- Nie wiem, Harry. To wszystko jest takie ciężkie, przecież było dobrze. Boję się, że coś może być nie tak między nami. - Zagryzła wargę i spojrzała na przyjaciela. Jego ciepłe zielone tęczówki posłały jej pocieszające iskierki.
- Poradzicie sobie, na pewno. - Pokiwała głową, starając się w to uwierzyć i dokończyła posiłek. Hermiona udała się do pokoju, aby się przebrać, bo jej strój nie pasował do raczej uroczystego obiadu u Weasleyów. Wyciągnęła z szafy ciemne dżinsy, białą, luźną koszulkę z angielskim napisem na piersiach i brązowy, krótki sweterek z rękawami trzy czwarte. Na stopy założyła baleriny i zeszła na dół, chowając różdżkę za pasek. Potter siedział grzecznie na kanapie i czytał mugolski przegląd sportowy.
- Jestem gotowa. - Chłopak od razu wstał i ruszyli do wyjścia. Gdy Hermiona pozamykała wszystko na klucz, teleportowali się na ulicę Pokątną, gdyż brązowowłosa potrzebowała wstąpić do banku Gringotta.
- Nie wiem, czy będziemy tam mile widziani - mruknął Harry, gdy obydwoje stanęli przed okropnie krzywym, marmurowym budynkiem. Hermiona zachichotała i kręcąc głową, weszła do środka. Potter dreptał tuż za nią, starając się nie okazywać zdenerwowania. Czuli na sobie potępiający wzrok wszystkich goblinów, ale dumnie brnęli do końca.
- Dzień dobry, chciałabym dostać się do mojej skrytki - oznajmiła Hermiona, a stary goblin dopiero po kilku minutach na nią spojrzał.
- Poproszę klucz. - Podała mu mały, złoty, żłobiony przedmiot. Gdy wszystko sprawdził, podszedł drugi goblin i ruszyli w stronę dziwacznej kolejki. Po długiej i męczącej podróży w głąb podziemi Gringotta, Hermiona dotarła do skarbca, skąd wzięła potrzebne jej pieniądze i wrócili na Pokątną.
- Dopiero teraz się rozluźniłem - prychnął Potter, gdy znaleźli się przy sklepie Madame Malkin.
- Przesadzasz - rzuciła i znowu się zaśmiała. Ulica Pokątna wyglądała znowu jak dawniej. Sklepy zostały wyremontowane, ulice znowu tętniły życiem, a czarodzieje przeciskali się między sobą w tłumach.
- A więc do Weasleyów - westchnęła Hermiona i podała Harry'emu dłoń. Kiwnął głową i po chwili poczuli szarpnięcie w okolicach pępka.

~*~*~

            Draco leżał w sypialni - nie wychodził z niej od ostatnich trzech dni. Czuł wokół siebie przerażający chłód, zewsząd dochodziły do niego przeróżne kobiece głosy. Widział, jak powoli wariuje, ciągle te same cztery ściany sprawiały, że w jego głowie zaczynały kłębić się różnorodne, szalone pomysły.
            To już trzeci był dzień bez alkoholu, trzeci dzień ponownie w Londynie, trzeci dzień w Malfoy Manor. Nie wychodził nawet, żeby zjeść. Nowy skrzat o imieniu Hubert przynosił mu wszystko do pokoju. Draco nie odzywał się do nikogo, nawet do matki. Miał za złe całemu światu, że został tu ściągnięty na siłę. Przynajmniej jego przyjaciele nie kłamali. Był czysty, nikt nie mógł mu nic zrobić. Po jego głowie chodziło mnóstwo myśli i pytań. Jak? Kto? Dlaczego? Po co? Nie potrafił na nie odpowiedzieć, a ta niewiedza coraz bardziej doprowadzała go do szaleństwa. Cały czas rozmyślał o swoim marnym życiu. Kim właściwie jest? Chłopakiem, który wiecznie robił wszystko, co mu powiedział ktoś z góry. Był pod władaniem ojca, Voldemorta, matki. Nikogo nie obchodził jego los, miał jedynie wykonywać polecenia, został wypruty ze wszelkich emocji. Przekręcił się na plecy, wpatrując w sufit i znowu poczuł coś, czego nie potrafił zrozumieć. Ból gdzieś w głębi klatki piersiowej. Pojawiał się zawsze, gdy myślał o swoim paskudnym życiu. Nigdy nie był sobą, zawsze udawał przed wszystkimi bez wyjątku. Nawet przed samym sobą. Wychowany na kłamstwie, czasami miał wrażenie, że był jedną wielką pomyłką. Odczuwał w głębi duszy pragnienie odkrycia siebie, ale nie potrafił. Tyle lat życia jako zimny tyran sprawiło, że te nawyki wniknęły mu do kości, żył, krwi. Jak miał się tego wyzbyć? Kto miał mu pomóc? Blaise i Teodor naprawdę się starali, ale co oni mogli wiedzieć, skoro przed nimi też udawał? Znowu poczuł ten cholerny ból. Skrzywił się i usiadł na skraju łóżka, przeczesując włosy palcami. Zacisnął mocno pięści, ale nic mu to nie dało. Nie potrafił zapłakać jak dziecko, wściec się jak głupek, nie umiał nawet zaśmiać się z samego siebie. Sięgnął dna, które coraz bardziej go pochłaniało. Nie czuł nic.

~*~*~

- Hermiona, Harry! - krzyknęła Molly, która stała na dworze i rozwieszała za pomocą czarów pranie. Miała na sobie jak zwykle brązowożółty zestaw ubrań i fartuch z ruszającą się gruszką, przewiązany pod piersiami. Gęste, rude włosy okalały wesołą i przyjazną twarz. Podeszła do nich, rozkładając szeroko ramiona.
- Dzień dobry - odpowiedzieli równo. Każde z osobna uściskała mocno, całując w oba policzki. 
- Cieszę się, kochanie, że odnalazłaś rodziców. - Zwróciła się do Hermiony, która od razu poczuła ciepło na sercu. Pani Weasley zawsze była dla niej jak druga mama. Potrafiła ją pocieszyć, wesprzeć w trudnych chwilach, a zwłaszcza przez ostatni rok. Troszczyła się o nią i pielęgnowała jak swoją drugą córkę.
- Ja również, pani Weasley - odpowiedziała Granger i posłała jej uśmiech.
- Chodźcie do środka, obiad zaraz będzie gotowy! - Machnęła ręką, w której trzymała ścierkę, jednocześnie poganiając ich w stronę domu. Gdy weszli do środka, ogarnął ich wspaniały klimat Nory, cudne zapachy potraw Molly i rodzinny rozgardiasz. Pan Weasley, siedzący w salonie i czytający Proroka Codziennego, podniósł głowę i uśmiechnął się szeroko. Szybko podszedł do nich, wcześniej wołając na cały dom, że przyjechali.
- Witajcie kochani.
- Dzień dobry - odpowiedzieli. Do ich uszu doszedł stuk butów na drewnianych schodach i po chwili w kuchni pojawiła się Ginny, a za nią bliźniacy. Hermiona zerknęła na przyjaciółkę i wystarczyła jej chwila, aby rozpoznać w oczach rudowłosej te ciepłe i wesołe iskierki.
- Miona! - zawołała i rzuciły się sobie na szyję. Dziewczęta ściskały się tak długo, że bliźniacy zdążyli się już przywitać i porozmawiać z Harry'm.
- Tak cię kocha, Potter - zachichotali bracia, nawiązując do przywitania Ginny. Gdy dziewczęta wreszcie się od siebie oderwały, chłopcy przywitali się z brązowowłosą, a najmłodsza córka Weasleyów ze swoim chłopakiem. Gdy już wszyscy zdążyli się wyściskać, porozmawiać w samym progu kuchni, usłyszeli ciche chrząkniecie. Harry i Hermiona od razu spojrzeli w głąb pomieszczenia, za rudzielcami, którzy powoli się rozstąpili, ukazując Rona z rękoma w kieszeniach. Wyglądał na zmieszanego i podenerwowanego. Jego wzrok błądził po wszystkich w tym pokoju tak długo, aż nastała niezręczna cisza. W końcu spojrzał w ciepłe, brązowe oczy swojej dziewczyny.
- Co tak tu stoicie?! Rozejść natychmiast! - zawołała Molly, widząc, co się dzieje. - Ginny, pomóż mi, proszę nakryć do stołu, a wy, chłopcy, przynieście z szopki dodatkowe krzesła.
- Mamo, przecież możemy to zrobić za pomocą czarów - zdziwili się, mówiąc jednocześnie, jednak ostre spojrzenie matki, od razu powiedziało im, żeby lepiej jej nie podpadali i potulnie wyszli na dwór.
- Harry mam do ciebie sprawę, chodź, proszę, ze mną - wtrącił się Pan Weasley i w ten sposób para została sam na sam. Długo patrzyli na siebie nic nie mówiąc, Hermiona nie miała zamiaru odzywać się jako pierwsza.
- Może chodźmy pogadać do pokoju? - zaproponował Ron. Bez słowa ruszyli schodami na górę, gdzie wreszcie usiedli na miękkim łóżku rudzielca. Hermiona splotła dłonie na klatce piersiowej i uważnie wpatrywała się w swojego chłopaka.
- Chciałem cię przeprosić, ale się ciebie boję.
- Ja też bym się siebie bała na twoim miejscu - odparła od razu. Spojrzał na nią spode łba, ale nie skomentował tego.
- Miona, ja wiem, że źle zrobiłem, ale sam nie wiem, co mną kierowało. Nie umiem tego wyjaśnić - wymruczał pod nosem. Gryfonka spojrzała na niego niepewnie i uniosła wysoko brew.
- Bardzo mnie to zabolało, Ronaldzie - powiedziała w końcu. Spuścił głowę, obserwując swoje dłonie. - Wiesz dobrze, że odnalezienie rodziców było dla mnie priorytetem.
- Harry mówił, że znaleźliście ich od razu, jak wyjechałem - odezwał się z lekkim rozbawieniem w głosie, ale Hermiona spojrzała na niego dziwnie, więc od razu uśmiech zszedł mu z twarzy. Odchrząknęła cicho.
- Przepraszam, Miona. Nie chcę się kłócić - wyrzucił z siebie wreszcie i spojrzał w jej tęczówki. Mimo że była na niego wściekła, najchętniej potraktowałaby go wtedy jakimś okropnym zaklęciem, teraz nie potrafiła się na niego złościć. Przyznając niechętnie w duchu, że za bardzo go kocha, westchnęła:
- Dobrze, przeprosiny przyjęte.
- Jesteś cudowna! - zawołał i od razu ją przytulił, składając na ustach dość natarczywy pocałunek. Ich chwilę namiętności przerwał donośny głos Molly, wzywający na obiad.
            Zaraz po posiłku, gdy Hermiona wraz z Harrym ponownie opowiedzieli historię z Australii, Pan Weasley zaprosił jej rodziców do Nory. Granger uznała to za doskonały pomysł i obiecała odezwać się, gdy tylko rodzice znajdą chwilę wolnego. Gdy wraz z rudą pomogły Molly posprzątać ze stołu, usiadły we dwie w salonie, gdyż chłopcy wyszli na zewnątrz zagrać w quidditcha.
- Harry wspominał coś o Malfoyu - zaczęła Ginny, a Hermiona wywróciła w duchu oczami, przypominając sobie ten felarny wieczór. Opowiedziała swojej przyjaciółce całą historię związaną z blondynem, co ruda przyjęła z otwartymi ustami. Gdy skończyła opowieść, nastała chwila ciszy.
- Przeprosił cię?! Ta tchórzofretka?
- Tak, dokładnie on.
- Nie wierzę - oznajmiła, unosząc ręce do góry. Granger spojrzała na nią wymownie.
- To w ogóle do niego nie podobne!
- Wiem, ale zrobił to. - Granger wzruszyła ramionami. Na krótką chwilę odbiegła myślami w kierunku arystokraty. Nie wiedzieć czemu, przez jej głowę przepływały takie pytania jak co robi? Czy jest jeszcze w Australii? Może wrócił? Czy dalej jest w takim stanie, w jakim był? Nie rozumiała swojego postępowania i czemu w ogóle zawracała sobie tym głowę. Nagle przypomniało jej się, że robiła mu reanimację, usta-usta. Na jej twarzy wykwitł czerwony rumieniec, który nie uszedł czujnemu oku Ginny.
- Co się tak czerwienisz? - spytała podejrzliwie.
- Nic - odparła zbyt szybko i piskliwie. Ruda uniosła wysoko brew i przechyliła głowę na bok. Granger, chcąc nie chcąc, musiała jej powiedzieć o tym incydencie, który zręcznie ominęła.
- Robiłam Malfoyowi usta-usta - wymruczała i schowała twarz w poduszce. Nim się zdążyła połapać, Ginny była tuż przy niej i, odsuwając jej poduszkę, wybałuszyła na nią swoje duże brązowe oczy.
- CO ROBIŁAŚ?
- Cicho, bo jeszcze ktoś usłyszy!
- Merlinie, Miona!
- Miałam pozwolić, żeby umarł?!
- Nie, ale... Całowałaś się z wrogiem. - Zmarszczyła brwi, a Hermiona wydęła niezadowolona usta.
- Nie chcę tego wspominać.
- To będzie nasza tajemnica. - Obie kiwnęły głowami i przez chwilę panowała idealna cisza, którą przerwał głos Ginevry.
- A dobrze smakował?
- GINNY!

~*~*~

- Blaise, czy ty nie masz życia prywatnego? Musisz włazić w moje? - jęknął już po raz setny tego dnia młody arystokrata. Właśnie wyjechali z Londynu, w którym spędzili cały dzień. Draco był zdenerwowany ciągłym łażeniem po sklepach i gadulstwem przyjaciela. Z drugiej  strony był mu ogromnie wdzięczny, że nie musi gnić w domu albo, co gorsza, w towarzystwie rodziców. Wdzięczności jednak nie okazywał zbyt często, mimo to jego przyjaciel nie przejmował się tym zbytnio.
- Przestań wreszcie jęczeć. Nie będę miał swojego życia, dopóki mój kumpel się nie ogarnie - odparł dobitnie i rozsiadł się wygodniej w fotelu pasażera. Draco prowadził swoje piękne, szybkie, sportowe auto po obrzeżach Londynu, kierując się w stronę hrabstwa Wiltshire, gdzie mieszkał.
- Zastanawiałeś się już nad pracą?
- Nie przyjmą mnie nigdzie bez zdanych owutemów - odparł nadzwyczaj spokojnie i skręcił w lewo, w drogę dwupasmową.
- Zawsze można popytać, postarać się. Chciałbym zacząć pracę w Ministerstwie - wyznał ciemnoskóry, czym zaskoczył blondyna.
- Ministerstwo? Jak kto?
- Auror.
- Ambitnie, Blaise. - Uśmiechnął się delikatnie.
- Chcę coś w życiu zmienić, jak by się udało uniknąć Azkabanu, to czemu nie?
- Teraz chcesz coś zmieniać? Ministerstwo i tak ma już twoją brudną kartę. - Blondyn jak zwykle był pesymistycznie nastawiony do wszystkiego. Nie widział w niczym sensu, wszystko było czarno białe. 
- Dzięki za braterskie wsparcie - burknął Zabini.
- Diable, wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć.
- Właśnie widzę - udawał obrażonego, co blondyna doprowadzało do białej gorączki.
- Tu nie chodzi o to, że życzę ci źle. Życzę ci jak najlepiej ale podobnie jak ja, siedzisz w gównie.
- Ślicznotki...
- Co? Nasza sytuacja obracająca się w gównie? - Zdziwił się blondyn, patrząc na Zabiniego jak na wariata.
- Co? Jakie gówno?
- O czym gadasz?
- O nich - ciemnoskóry wskazał palcem na dwie dziewczyny stojące na poboczu z uniesionymi kciukami.
- Jak ty je dostrzegłeś?
- Jedna jest ruda... - mruknął, nie zważając na zdziwienie przyjaciela. Im bliżej byli tych dziewcząt, tym lepiej mógł się im przyjrzeć. Kiedy tylko zobaczył płomienne włosy, przypomniała mu się jego miłość z lat szkolnych. Parsknął w duchu na swoje dziecinne zachowanie i ogromną dumę, którą wtedy się wywyższał. Może gdyby nie ona i status krwi wszystko teraz byłoby inne?
- Weźmiemy je? - zapytał Blaise.
- Zgłupiałeś?! - zawołał arystokrata.
- Co ci szkodzi? Mogą wyjść z tego tylko korzyści!
- Nie biorę ludzi na stopa - obruszył się blondyn, ale mimo to sam zerkał na dziewczyny, które wydawały mu się znajome. Odległość była wciąż za duża, żeby ujrzeć dokładnie ich twarze, dlatego zmienił bieg i wcisnął pedał gazu.
- Zasrane przesądy. Przestań! Kiedy ostatnio się zabawiłeś? Może być śmiesznie! Poza tym aż mi szkoda je tu zostawiać. Zobacz, ilu frajerów przejeżdża obok i się nie zatrzymuje.
- A co ty taki ckliwy się zrobiłeś? - Parsknął ironicznym śmiechem.
- Dosłownie trzy minuty temu powiedziałem ci, że chcę coś zmienić w swoim życiu. To może być dobry uczynek, czyli pierwszy krok. Nie pieprz głupot, zatrzymuj się.
- Przecież jedziemy po Notta...
- Nott nie zając, nie ucieknie - wołał Blaise, siedząc z miną małego dziecka proszącego o lizaka. Blondyn spojrzał na niego i pokręcił z politowaniem głową.
- Niech ci będzie - burknął i zmienił pas na skrajnie prawy. Gdy zbliżyli się już na pięć metrów, obydwóm chłopcom opadły szczęki.

~*~*~

- Ginny, ty oszalałaś, przecież to jest niebezpieczne! - wołała niezadowolona Gryfonka, gdy obie szły poboczem wśród sunących zaskakująco szybko samochodów. Miały jedynie przejść się ulicą Pokątną, zjeść najlepsze lody w Londynie i grzecznie wrócić do domu.
- Miona, powiedz mi, kiedy ostatnio robiłyśmy coś naprawdę fajnego? Wesołego? Szalonego? Wojna zabiła w nas te wszystkie cząstki radości - wyrzuciła wreszcie rudowłosa, mając dość narzekania przyjaciółki. Stanęły naprzeciwko siebie, a silny wiatr wywołany rozpędzonymi samochodami targał ich włosami. Brązowowłosa spojrzała w oczy przyjaciółce i poczuła ukłucie w klatce piersiowej. Westchnęła głośno.
- Masz rację, przepraszam. - Podeszła do Weasley i mocno ją przytuliła.
- Jeżeli naprawdę tak bardzo tego chcesz, teleportujmy się - powiedziała ruda i spojrzała pochmurnie na Hermionę. Gryfonka długo wpatrywała się w przyjaciółkę, która robiła smutne miny.
- Niech ci będzie, Ginn,, ale jak tylko mi się ktoś nie spodoba, to wracamy do domu - rozkazała, unosząc palec wskazujący.
- Tak jest! - Obie się zaśmiały i stanęły na widocznej górce, unosząc kciuki do góry. Gdy żaden z mijających ich samochodów nawet nie zwolnił, obie się zdenerwowały.
- No co za łajdaki!
- To było pewne, poza tym módl się, żeby się nie zatrzymał jakiś gwałciciel...
- Miona. - Ruda spojrzała na nią surowo. - Jesteś czarownicą? Czy mugolem?
- Różni są ludzie - odparła, wzruszając ramionami. Gdy rudowłosa już miała oznajmiać, że wracają do domu normalnie, jakiś samochód zwolnił i włączył kierunkowskaz.
- Patrz, Miona! - zawołała zadowolona i stanęła obok przyjaciółki, która mimowolnie również się szeroko uśmiechnęła. Czarne, sportowe autko wjechało na pobocze, a po kilku sekundach zaświeciły się światła awaryjne.
- Ginny, ja ciebie chyba zamorduje - jęknęła Hermiona, gdy dojrzała, kto siedział za kierownicą.
- Ale o co ci znowu chodzi... O, cholera.
- Kogo my tu mamy! - Usłyszały niski głos Blaise'a Zabiniego. Ciemnoskóry wysiadł z samochodu z cwaniackim uśmiechem na ustach i oparł się nonszalancko o maskę.
- Ja chyba mam zwidy - jęknęła Weasley i przyłożyła dłoń do czoła. Hermiona wywróciła oczyma i oparła się o barierkę stojącą tuż przy poboczu. Draco właśnie wysiadł z samochodu, przeczesując palcami włosy. Ich spojrzenie spotkało się na krótką chwilę.
- No, no, no. Nie sądziłem, że tak zdolne czarownice, jak wy... - zawołał blondyn - zapragną jechać stopem - dodał i parsknął śmiechem wraz ze swoim przyjacielem. Rudowłosa odwróciła się gwałtownie i zmrużyła powieki.
- Nie sądziłam, że tacy czystokrwiści czarodzieje, brzydzący się szlam, będą korzystać z wynalazku mugoli! - Jej głos był przesiąknięty nienawiścią i jadem. Granger spojrzała na nią dumnie. Chłopcy od razu zamilkli i spojrzeli po sobie.
- Jak zwykle cięty język, Weasley.
- Za to z tobą coraz gorzej, Malfoy.
- Rude zawsze było wredne - rzucił rozbawiony Blaise i ponownie się zaśmieli. Dziewczyna ściągnęła usta w cienką linię.
- Słyszałam, Malfoy, że twoja ścieżka autodestrukcji sprowadziła cię aż na samo dno... - Malfoy spojrzał na nią chłodnym wzrokiem, który po chwili przeniósł na Granger. Gryfonka nie wydawała się zaskoczona wypowiedzią przyjaciółki, która zazwyczaj nie panowała nad swoim długim językiem. Nie wiedzieć czemu, gdy spojrzała w stalowe tęczówki, poczuła dziwne uczucie zawstydzenia. W oczach blondyna dało się ujrzeć ból, lęk.
- Nie przekraczaj granicy, Wiewióra - powiedział Blaise przerywając ciszę. Weasley już otwierała buzię, żeby mu odpyskować, kiedy w końcu odezwała się Granger.
- Koniec. Ginny, idziemy do domu, to nie był najlepszy pomysł - powiedziała i podeszła do niej, otrzepując tyłek z kurzu. Młodsza Gryfonka spojrzała na nią spode łba.
- No tak, to było oczywiste, że Ślizgoni będą chcieli jedynie pośmiać się z innych, a nie zrobić dobry uczynek - prychnęła oburzona i odwróciła się. Hermiona wywróciła oczami i już wyciągała dłoń do teleportacji, kiedy niski i stanowczy głos Malfoya przerwał jej tę czynność.
- Tak się składa, że gdybyśmy nie chcieli, to byśmy pojechali dalej. A w dalszym ciągu tutaj jesteśmy, a skoro już postanowiłyście poczuć się jak małolaty, możecie się z nami zabrać. - Hermiona kątem oka zauważyła błysk zwycięstwa w oczach Ginny. Spojrzała na Malfoya z uniesioną brwią i przekrzywiła głowę. Nie mogła powstrzymać zduszonego śmiechu.
- To chyba wy chcieliście zwrócić na siebie uwagę. Nie, żebym coś mówiła, ale ewidentnie widać, że powodzenia nie macie. - Ostry język Granger zszokował całą trójkę. Blondyn jednak nie dał się zbić na długo z tropu i uśmiechnął się podejrzliwie.
- Nie chciałabyś wiedzieć, co się działo w mojej sypialni w Hogwarcie.
- Och, tak. Dwie dziewczyny w ciągu roku, a setka to mit - prychnęła, czym jeszcze bardziej denerwowała blondyna. Chichoczący obok Blaise został zmiażdżony spojrzeniem przez kumpla.
- Albo wsiadacie i jedziecie, bo dzisiaj mam dobry dzień, albo dalej wypatrujcie naiwniaków.
- Dobrze się określiłeś, Malfoy - zaszczebiotała Granger i z gracją ruszyła do drzwi od strony pasażera. Nie patrząc na zdziwione spojrzenie Zabiniego, otworzyła je, odsunęła przedni fotel i wsiadła, usadawiając się wygodnie w fotelu za kierowcą. Ginny, mając na ustach swój dumny uśmiech, przeszła niczym kotka wokół i tak już zakręconego Blaise'a i zajęła miejsce obok przyjaciółki. Chłopcy, patrząc po sobie dziwnie, również wsiedli do wozu. Draco, co chwila spoglądając w lusterko, w którym widział brązowe tęczówki Gryfonki, odpalił silnik i ruszył z piskiem. Po niespełna kilku minutach ciszy Ginny przypomniała sobie bardzo ważną rzecz.
- Tak w ogóle, to chciałybyśmy dostać się do Devon. - Granger spojrzała na nią, dając znak, że na śmierć o tym zapomniała. Blondyn spojrzał w lusterko i uśmiechnął się pod nosem.
- A ktoś się zapytał, dokąd my jedziemy?
- Nie świruj, Malfoy.
- Nie świruję, Granger. Jedziemy w zupełnie innym kierunku. - Dziewczęta spojrzały po sobie z lekkim niepokojem. Blaise znowu chichotał, trzymając się za brzuch.
- To może nam łaskawie, książę, powiesz, dokąd zmierzasz? - burknęła rudowłosa.
- Wiltshire.
- No chyba sobie żartujesz - pisnęła brązowowłosa i natychmiast usiadła wyprostowana jak struna, patrząc na znaki. Jej panika i rozpacz ogromnie rozbawiły chłopców.
- Chciałyście przygody? Proszę bardzo!
- Ginny, zabiję cię.

~*~*~

- Zbliża się już osiemnasta, gdzie one się podziewają? - spytała zmartwiona Molly, patrząc przez okno. Jej mąż, Artur, krzątał się po kuchni.
- Kochanie, one są już dorosłe, poradzą sobie.
- Ach, ja tam ciągle się o wszystko boję - wyrzuciła z siebie. Do salonu weszli właśnie Ron i Harry.
- Mamo, nie widziałaś gdzieś Ginny i Hermiony?
- Jeszcze nie wróciły z Londynu - odparła, robiąc kwaśną minę. Chłopcy spojrzeli po sobie zdziwieni.
- Nie mówiły, o której wrócą? - zdziwił się Harry.
- To są kobiety, pewnie łażą gdzieś po sklepach, nie ma się co martwić. Zaraz wpadną i powiedzą, że jak zwykle coś je zatrzymało - westchnął rudzielec, wywracając oczami i, jak gdyby nigdy nic, usiadł na kanapie i zaczął rozkładać magiczne szachy czarodziejów.

~*~*~

- Jesteśmy na miejscu - oznajmił Draco po godzinnej jeździe samochodem.
- To się nazywa porwanie, Malfoy - burknęła niezadowolona Weasley.
- Nie, Wiewióro, wy same weszłyście do samochodu. Nikt was tam nie pchał - odparł zadowolony Blaise, gdy odwrócił się do nich przez siedzenie pasażera. Obie siedziały z założonymi rękoma.
- Wysiadka! - zarządził Draco, gdy odsunął fotel kierowcy. Hermiona niechętnie wysiadła z samochodu, a to, co zobaczyła, zaparło jej dech w piersiach...


piątek, 29 sierpnia 2014

Rozdział drugi



 "Powroty"




           Wiatr rozwiewał jej brązowe kosmyki, które wypadły z luźnego warkocza. Opatuliła się rękoma, mocniej przyciskając sweter do ciała, po którym co jakiś czas przechodziły dreszcze. Pociągnęła głośno nosem i szybko wyjęła chusteczkę z malutkiej torebeczki, wydmuchując go. W dalszym ciągu jej myśli krążyły wokół okrytej tajemnicą karteczki, którą dostała od Malfoya. Czego chciał? Równie dobrze wszystkiego. Nawet najgorsze scenariusze przechodziły przez jej głowę, ale mimo to szła w kierunku wskazanej restauracji. Czuła, że nie może odmówić, wewnętrzny głos podpowiadał jej, że zrobiła dobrze, ale to podświadomość ją zwodziła. Bała się, to oczywiste, w końcu Malfoy to śmierciożerca, a oni są nieobliczalni. Wierzyła jednak w swoje siły i zdolności, a poza tym jej Gryfońska dusza nie pozwoliłaby stchórzyć. A może chodziło mu tylko o rozmowę? Jednak o czym chciałby z nią rozmawiać? Od zawsze się nienawidzili, od zawsze był między nimi brak tolerancji, więc o co mogło chodzić? A może zbyt dużo się dowiedziała i uznał, że należało się jej pozbyć? Na tę myśl przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz, ale odsunęła od siebie tę wersję. Stanęła przed drzwiami, nad którymi świecił na fioletowo napis "Egzotica". Znowu żałowała, że nie wspomniała nic o swoim wyjściu Harry'emu i Ronowi. Biorąc głęboki oddech, nacisnęła na klamkę i znalazła się w przytulnym pomieszczeniu, które odwiedziła wczoraj. Badawczym spojrzeniem odszukała blondyna. Siedział sam w lewej części restauracji, przy dwuosobowym stoliku. Był wyraźnie zamyślony i bezwiednie spoglądał za okno. Hermiona szybko przejechała wzrokiem przez całą salę i bar, ale nie zauważyła niczego ani nikogo podejrzanego. Trzymając w gotowości różdżkę ukrytą w rękawie, ruszyła powoli w stronę swojego wroga. Stanęła naprzeciwko niego, ale zdawał się jej nie zauważyć. Hermiona przygryzła dolną wargę i przestąpiła z nogi na nogę.
- Eghm - odchrząknęła i uniosła wysoko brew. Draco spojrzał na nią szybko, a jego wyraz twarzy od razu zmienił się na profesjonalny i rzeczowy. Zdziwiła się tą chłodną maską, ale nie dała się zbić z tropu.
- Po co chciałeś się spotkać? - zapytała, opanowawszy głos.
- Usiądź, Granger.
- Och, widzę że nie będzie to przyjemne spotkanie - burknęła, zajmując krzesło i splotła dłonie na blacie stolika. Intensywnie wpatrywała się w jego błękitne tęczówki z przebłyskami szarości.
- Nikt nie powiedział, że będzie przyjemnie - odparł spokojnie, jakby się rozluźniając.
- Wierzę, że każde spotkanie z tobą zalicza się do tych okropnych.
- Zabawne Granger, widzę, że pomimo wszystko nie straciłaś ciętego języka.
- Za to ty owszem, ale uważaj, bo coś jeszcze możesz stracić - odgryzła się, ale po chwili spłonęła krwistoczerwonym rumieńcem, zdając sobie sprawę z tego, jak to zabrzmiało. Blondyn uniósł wysoko brwi, a jego źrenice rozszerzyły się mimowolnie. Oboje poprawili się na krześle.
- Nie przedłużając, chciałem ci osobiście podziękować, Granger. I z góry mówię, nie licz na nic innego, ani nie myśl sobie, że to zmienia nasze stosunki, bo absolutnie nie. Dalej jest tak samo, to co się tutaj dzieje, jest w drodze ogromnego wyjątku. - Hermiona patrzyła na niego zszokowana, starając się pozbierać szczękę z podłogi. Wciągnęła szybko powietrze.
- Niczego od ciebie nie oczekiwałam, Malfoy.
- Owszem wiem, ale coś nakazało mi to zrobić.
- Rozumiem, to wszystko? - zapytała, pragnąc jak najszybciej uciec z tego miejsca. Blondyn zdziwił się jej bezpośredniością, ale nie dał tego po sobie poznać. Skinął delikatnie głową, a Hermiona wstała, zabierając z oparcia krzesła małą torebkę.
- Okropnych snów, Malfoy - rzuciła na dowidzenia i odwróciła się na pięcie. Dla niej było oczywistym, że tleniony próbuje zamaskować emocje, które przez przypadek uwolniły się poprzedniego dnia.
- Udław się, Granger.
             Kobieta prychnęła pod nosem i ruszyła żwawo przez salę. Jej wzrok powędrował w stronę baru i o mało co nie przewróciła się o własne nogi. Na wysokim krześle siedział średniego wzrostu mężczyzna o brązowych włosach, z których pojedyncze kosmyki były siwe. Duże, błękitne oczy i delikatny zarost podkreślały jego dorosłość. Miał na sobie jasne spodnie, białą koszulkę polo i ciemny sweterek przerzucony na plecach. Hermiona poczuła piekące łzy, które wzbierały się w jej oczach, ponieważ właśnie patrzyła na swojego tatę w towarzystwie jakiejś nieznanej kobiety. Przełknęła głośno ślinę i oparła się o pobliskie krzesło, ledwo dusząc w sobie okrzyk żalu. Gdy już miała odwrócić wzrok i pobiec do hotelu, aby o wszystkim powiedzieć przyjaciołom, ujrzała, jak jej tata nachyla się do nieznajomej żeby ją pocałować. Odwróciła szybko głowę i zacisnęła powieki, mimo to słone łzy spłynęły po jej rozgrzanych policzkach.
- Hej, Granger, nie myślałem, że aż tak wzruszają cię sceny miłosne. - Usłyszała za swoimi plecami i wciągnęła ze świstem powietrze. Odwróciła się i ujrzała blondyna, który mimo że miał roześmiany głos przepełniony kpiną, to na twarzy nie było śladu radości. W błękitnych tęczówkach próbowała doszukać się tego, co właśnie w tym momencie czuła, ale on nie widział nic poza sobą. Mimo że udawał twardego i pragnął pokazać, że nie ma żadnych problemów, Granger doskonale wiedziała, że to jedynie złudna maska.
            Zadrżała jej broda, gdy poczuła jak bardzo potrzebuje w tym momencie braterskiego ramienia, przyjacielskiego uścisku. Była kruchą i delikatną dziewczyną, która podobnie jak jej wróg ukrywała swoje słabości pod grubą skorupą. W tym momencie czuła wszystko na raz: złość, wściekłość, żal, tęsknotę, smutek, ból. Mijały sekundy, a ona dalej wpatrywała się w te niebieskie oczy. Draco nie drgnął, widząc, że coś jest nie tak, a Gryfonka nawet nie chce mu się odgryźć. Nastała dla niego krępująca sytuacja, ale z jakiegoś dziwnego powodu nie potrafił odwrócić od Hermiony wzroku, od tego co się z nią działo. Prawie niewidocznie zmarszczył brwi, a przez głowę przebiegła mu myśl o przeczytaniu jej myśli, ale od razu się za to skarcił. To za silna czarownica. Gdy już miał powiedzieć znowu coś kąśliwego i wyjść, Hermiona nagle odzyskała zdolność mowy.
- Ty nic nie rozumiesz, Malfoy! - syknęła i szybko wyszła na dwór, prawie biegnąc w kierunku hotelu. Blondyn stał tak zdziwiony jej reakcją, ale nie okazując tego, wsadził dłonie w kieszenie i spokojnie wszystko obserwując, wyszedł z restauracji. W jego umyśle w dalszym ciągu znajdowała się Granger. Przejrzał ją, widział jak nie potrafi sobie z czymś poradzić, takiego stanu jeszcze nie widział, nie u niej. Ogarnęło go bardzo dziwne uczucie, gdy obraz jej brązowych załzawionych oczu pojawił się w jego umyśle. Potrząsnął teatralnie głową i wyjął z kieszeni paczkę mugolskiej używki - papierosów. Włożył jednego do ust i odpalił magią niewerbalną. Zaciągnął się dymem tytoniowym i wypuścił powoli przez nos, czując, jak błogie ukojenie rozlewa się po jego ciele. Nie myśląc już o tym wieczorze, który miał zostać wymazany z jego pamięci, wsiadł do samochodu i z cichym warkotem odjechał do swojego mieszkania, by zmierzyć się z kolejnym delikwentem.
            Hermiona weszła do hotelu i ostatni raz wytarła mokre policzki od łez. Była cała zdyszana, ponieważ chciała jak najszybciej znaleźć się z powrotem w tej restauracji i porozmawiać ze swoim ojcem. Chciała mieć blisko siebie przyjaciela, kogoś kto ją wesprze. Przy Malfoyu zwyczajnie się przestraszyła. Czuła się teraz podle i okrutnie, ze względu na swoją postawę.
             Unikając ciekawskich spojrzeń gości hotelu, weszła do windy i wcisnęła numer trzy. Po chwili maszerowała już do pokoju, w którym nikogo, o dziwo, nie zastała. Zmarszczyła brwi i weszła do łazienki, ale tam również nikogo nie było. Przygryzła nerwowo wargę i rozejrzała się po pokoju, ale nie widziała żadnej karteczki albo chociaż informacji, gdzie jest jej chłopak. Co prawda ich kłótnia w dalszym ciągu trwała, Ronald był nieugięty i dalej się dąsał. Granger, nie mając czasu, zmieniła sweter na grubszą bluzę i założyła wygodne adidasy. Złapała ponownie swoją torebkę i różdżkę i zamknęła pokój hotelowy, kierując się do sąsiedniego, który zamieszkiwał Harry. Zapukała o ciut za mocno.
- Proszę. - Usłyszała przez drzwi i wpadła do środka. Na jednoosobowym łóżku leżał Harry i czytał "Quidditch przez wieki".
- Gdzie byłaś? - zapytał, odkładając tomisko na stolik.
- To długa historia, znalazłam tatę.
- Naprawdę?! - zawołał uradowany i poprawił okulary.
- Tak, jest w tym barze, gdzie spotkałam Malfoya. Harry pójdziesz tam ze mną?
- Oczywiście, daj minutkę. - Wstał, wbiegł do toalety, a po chwili był już ubrany i gotowy do wyjścia.
- A tak w ogóle, to gdzie Ronald? - spytała, gdy wyszli na korytarz.
- To też jest długa historia.
- Co masz na myśli?
- Miona, może porozmawiamy o tym później? - poprosił, ale Gryfonka była nieugięta.
- Harry, powiedz mi.
- Ron wrócił do domu - odparł, wzdychając i przeczesując palcami włosy. Brązowowłosa spojrzała na niego szczerze zdziwiona, a w jej oczach ponownie wezbrały łzy. Potter, nie wiedząc co zrobić, podszedł do niej, nieśmiało wyciągnął ramiona. Dziewczyna rzuciła mu się na szyję i zaczęła głośno szlochać, gdy winda zjeżdżała wraz z nimi na dół.
- Pogadamy o tym później, trzeba znaleźć twojego tatę.
Pokiwała głową i ruszyli szybko, bez słowa w stronę restauracji. Po niespełna kilku minutach biegu cali zdyszani wpadli do środka. Obsługa spojrzała dziwnie na Hermionę, która po raz kolejny dzisiejszego dnia odwiedzała ich lokal. Nie zważając na inne spojrzenia, wskazała podbródkiem na swojego ojca. Potter zmarszczył brwi, gdy widział, jak mężczyzna śmieje się wniebogłosy do jakiejś kobiety i wyciąga nagle portfel.
- Wydaję mi się, czy wychodzą? - powiedział Wybraniec.
- Cholera, idziemy za nimi.
- Jesteś pewna? Może powinnaś go zagadać.
- Nie w jej towarzystwie - burknęła i usiedli przy pierwszy stoliku z brzegu, obserwując parę. Gdy wyszli na zewnątrz, Hermiona i Harry od razu się podnieśli i ruszyli za nimi. Granger uważnie obserwowała swojego tatę, tym samym miażdżąc spojrzeniem obcą  kobietę. Gdy wreszcie Carl pożegnał się z ową panią, ruszył samotnie w drugą stronę, napotykając zdziwionych przyjaciół.
- Przepraszam - powiedział uprzejmie, chcąc przejść, ale żadne z nich się nie ruszyło. Spojrzał na nich dziwnie, ale nim zdążył cokolwiek zrobić, Hermiona zaczęła szybko szukać czegoś w torebce.
- Witam, mam na imię Hermiona Granger - powiedziała podając mu dłoń, a on zdziwiony odwzajemnił uścisk.
- To mój przyjaciel, Harry Potter, mam do pana pytanie. - Gdy to mówiła, czuła ogromną gulę w gardle. Wyszukała wreszcie w swojej nadzwyczajnej torebce zdjęcie swojej matki. Pokazała mu je.
- Pan się nazywa Wendell Wilkinson, prawda? Gdzie pańska żona? - Mężczyzna jeszcze bardziej się zdziwił, gdy ujrzał tę fotografię. Po chwili zmarszczył brwi, jakby zezłoszczony.
- Czego chcecie? Nie znam was, nie będę wam nic mówił.
- Panie Wilkinson, proszę, to ważne - rzekł Harry.
- Zostawcie mnie w spokoju - obruszył się i odszedł w drugą stronę. Granger mimowolnie podbiegła do niego i złapała za ramię. Dziwny dreszcz przeszedł przez nich oboje, a Wendell, tak naprawdę Carl, spojrzał, niedowierzając, na dziewczynę.
- Znam cię skądś - mruknął. Hermiona poczuła piekące łzy w oczach.
- Proszę, niech pan powie, gdzie ona jest. - Patrzyli sobie przez chwilę w oczy, aż w końcu starszy mężczyzna westchnął głośno.
- Nie wiem kim jesteście i czego chcecie, ale dobrze. Tylko ze względu na ciebie. - Wskazał palcem na Gryfonkę. - Zaprowadzę was. - Granger uradowana uścisnęła Harry'ego i we trójkę ruszyli do centrum miasta. Tam pan Wilkinson złapał taksówkę, do której wsiedli, a podróż zajęła im dobre pół godziny. Hermiona ze smutkiem stwierdziła, że nawet nie planowała pojechać w te rejony, ponieważ z góry zakładała, że w tej okolicy by nie zamieszkali. Jej myśli kompletnie odbiegły od Malfoya i Ronalda. Była zmęczona, pragnęła w tym momencie jedynie odzyskać rodziców i wrócić do domu.
- Jesteśmy - oznajmił taksówkarz, a tata Hermiona zapłacił za przejazd. Ruszył przodem bez słowa i weszli do niewielkiego budynku mieszkalnego. Na drugim piętrze podszedł do drzwi z napisem "Wilkinson" i wyjął pęk kluczy.
- Jeśli coś knujecie, to ostrzegam was, nie ręczę za siebie - rzekł, rzucając ostre spojrzenie na nich, po czym wkroczyli do środka. Hermiona nie zwracała nawet uwagi na wystrój mieszkania, szybkim krokiem weszła do salonu, za swoim ojcem. Jej mama siedziała na kanapie, popijając kawę i czytając jakąś książkę. Hermiona ponownie poczuła w oczach łzy. Nikt nie potrafił zrozumieć, co to za uczucie, gdy patrzysz na swoich rodzicieli, którzy kompletnie nie wiedzą, kim jesteś. Hermiona przez długi czas przygotowywała się na to spotkanie, ale wszystko poszło na marne. Ogromny ból w sercu narodził się, gdy ujrzała ich razem. To właśnie ona sama doprowadziła do tego wszystkiego, dlatego to jeszcze bardziej potęgowało jej zdenerwowanie. Zdawała sobie sprawę, że przywracanie pamięci nie należy do zwykłych zaklęć, których uczą w szkole. To była bardzo zaawansowana magia, której nawet ona sama się bała.
- Wendell? Co ty tu robisz? Mówiłam ci już przecież, żebyś tu nie przychodził... Kto to jest? - zapytała zdziwiona Jeane, wyrywając tym Hermionę z rozmyślań. Wstała, poprawiając fryzurę i ściskając nerwowo kraniec sweterka. Granger poczuła się jak w domu, tak bardzo brakowało jej roztargnienia matki i spokoju ojca, brakowało jej ich miłości, którą obdarzali ją na każdym kroku.
- Ta dwójka poprosiła mnie, abym ich do ciebie zaprowadził.
- Szaleju się najadłeś, Carl? Obcych do domu przyprowadzasz? Kim jesteście? - zapytała podejrzliwie. Hermiona wciągnęła głośno powietrze. Te ostre słowa ugodziły jej i tak już zranioną duszę.
- Proszę, usiądźcie - szepnęła. Małżeństwo spojrzało na nią posępnie i ani się ruszyło. Hermiona westchnęła i wyciągnęła różdżkę.
- Co to jest? Co ty wyprawiasz? - zawołała kobieta, ale Granger przymknęła powieki i maksymalnie się skupiła.
- Dirige*. - Z jej różdżki wyleciała wiązka błękitnego światła. Zaklęcie było na tyle silne, że czuła je w każdej części swojego ciała, a przed oczyma widziała przeróżne sceny z ich wspólnego życia. Wiązka dotarła do ich skroni, przez które wpłynęła do umysłów. Gryfonka opuściła różdżkę i nerwowo spojrzała na Harry'ego. Obserwował ramki ze zdjęciami, na których powoli pojawiała się postać Hermiony w różnym wieku. Jej rodzice usiedli na kanapie, marszcząc brwi, jakby przed chwilą wrócili do domu ze spokojnego spaceru.
- Ale mnie rozbolała głowa - rzekła Jeane. Carl spojrzał na nią opiekuńczo.
- Hermiono, może przyniesiesz tabletki? Tak w ogóle, to gdzie my jesteśmy? - Zdziwił się po chwili, gdy zarejestrował kompletnie inny wystrój salonu, niż w ich domu. Brązowowłosa pisnęła zadowolona i rzuciła im się w ramiona, głośno szlochając. Harry wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu i oddychając z ulgą, opadł na fotel. Państwo Granger spojrzeli zdziwieni, nic nie rozumiejąc, na Wybrańca, ale on nie mógł wydusić z siebie słowa, ciesząc się prawie tak mocno jak Hermiona. Gdy wreszcie się uspokoiła, zaczęła opowiadać im całą historię.

~*~*~
         
         Cichy ryk silnika ucichł, gdy Draco wyjął kluczyki ze stacyjki. Oparł głowę o zagłówek i westchnął cicho, widząc światło w swoim mieszkaniu na piątym piętrze. Miał wielką nadzieję, że Blaise jednak odpuści i zostawi jego egzystencję w spokoju, jednak się przeliczył. Ciemnoskóry był nieugięty. Z jednej strony blondyn czuł się dzięki temu podbudowany na duchu. Był z nim jednak ktoś, kto nie patrzył na jego pieniądze, ale starał się go wesprzeć, o ile tak to mógł nazwać. Uważał też jednak, że jako przyjaciel powinien uszanować jego decyzję i zostawić go w świętym spokoju.
            Ponownie westchnął, wywracając oczami i wyszedł z samochodu, kierując się do wejścia. Gdy przeszedł przez mieszkania, przystanął na moment i zdziwiony stwierdził, że Blaise nie jest tutaj sam. Szybko ruszył w kierunku salonu, skąd dochodziły głosy i zapalone światło. Na kanapie, jak gdyby nigdy nic, leżał rozwalony Blaise i popijał kremowe piwo, za to jego towarzyszem był nie kto inny jak Teodor Nott. Blondyn wciągnął głośno powietrze i wyszedł z cienia korytarza, głośno chrząkając. Zabini nawet nie drgnął, odwrócił jedynie w jego kierunku wzrok.
- Witaj, zgubo - zawołał, śmiejąc się ironicznie i popił trunku. Draco uniósł wysoko brew i nie spuszczając wzroku z Diabła, podał dłoń Nottowi.
- A ciebie co tutaj sprowadza? - zapytał, przenosząc w końcu na niego wzrok. Zwykle cichy i małomówny, teraz był nadzwyczajnie pobudzony. Malfoy usiadł na fotelu obok i przeszywał przyjaciela wzrokiem, przechylając delikatnie głowę.
- Blaise mnie tu ściągnął.
- Blaise? - Draco uśmiechnął się ironicznie i spojrzał na Zabiniego, który wzruszył ramionami.
- Stary, nie możesz tu tkwić.
- Nie zmienię swojej decyzji, Diable - warknął.
- Zostałeś oczyszczony z zarzutów, Draco - wyparował Nott, a blondyn przeniósł na niego swoje błękitne tęczówki, w których pojawiło się zdziwienie.
- Coś ty powiedział?
- Jesteś czysty.
- Bredzisz, Nott.
- Nie bredzę, ktoś się za tobą wstawił - syknął, wyjmując z kieszeni marynarki Proroka Codziennego. Blondyn, patrząc podejrzliwie na pismo, chwycił je w końcu i zaczął czytać.

Młodociani Śmierciożercy

            Zaraz po zakończeniu wojny i upadku Voldemorta, Ministerstwo Magii rozpoczęło poszukiwania zwolenników Czarnego Pana, czyli Śmierciożerców. Aurorzy mają dużo pracy, ale dzięki nim Azkaban został zapełniony nowymi nazwiskami, takimi jak: Nott Jr., Avery, Carrow, Lestrange, Yaxley i inne. Informacje te podaje nam sam Minister Magii. Ale to nie wszystko, dwa dni temu rozpoczęły się rozprawy Wizengamotu na temat najmłodszych śmierciożerców, którzy przystąpili do szeregów Voldemorta jeszcze przed ukończeniem siedemnastego roku życia. Między innymi są to: Nott, Malfoy, Crabbe i Zabini. Zadziwiający jest jednak fakt, że nie ujawniono wyników rozprawy, a w dodatku w dalszym ciągu nie wiadomo, co się dzieje z młodocianymi śmierciożercami. Przypominamy, że syn Lucjusza Malfoya i Narcyzy Malfoy, Draco Malfoy uciekł z rodzinnego dworu tuż po zakończeniu wojny i w dalszym ciągu nie wiadomo, gdzie się ukrywa. Dzisiejszego ranka zostało jednak wydane oświadczenie o oczyszczeniu Dracona Malfoya ze wszystkich zarzutów, a potwierdzone informacje mówią nam, że osobą wnoszącą o oczyszczenie Malfoya Juniora nie był jego ojciec ani nikt z rodziny. Zadziwiające jest też to, że osoba ta złożyła wnioski o oczyszczenie innych śmierciożerców, pod pretekstem "nawrócenia". Czy Ministerstwo Magii ulegnie? Czy to prawda, że ci młodzi ludzie pragną wyrzec się czegoś, co przyjęli? Na bieżąco będziemy informować o rozwoju sytuacji.
           
         Blondyn odrzucił gazetę w kąt. Wstał i zaczął nerwowo chodzić. Zanim się uspokoił, minęło kilka minut, ale nikt nie odważył się odezwać. Zabini usiadł na łóżku, opierając łokcie na kolanach, za to Nott przeszywał spojrzeniem swojego przyjaciela.
- Co to za stek bzdur! Powinni mnie w takim wypadku powiadomić!
- To przyszło do twojego domu, Narcyza mi to dała - rzekł Teodor i podał gładki zwój pergaminu blondynowi. Draco chwycił go i rozwinął, czytając szybko pochyłe pismo.


            Ministerstwo Magii w dniu 18 maja 1998 roku, na mocy sądu najwyższego, Wizengamotu, na podstawie artykułu 30 §1 pkt. 1 Angielskiego Kodeksu Prawnego Czarodziejów, wydało oświadczenie o oczyszczeniu z zarzutów Pana Draco Lucjusza Malfoya, na mocy Czarodziejskiej Konstytucji. Zarzuty, oskarżony usłyszał w dniu 5 maja 1998 roku podczas rozprawy sądowej o numerze 11, Wizengamotu w Ministerstwie Magii w Londynie. Wraz z nakazem 7 §5 pkt.9 Wizengamotu,  Pan Malfoy ma obowiązek  dobrego sprawowania i odpracowania godzin podczas odbudowy murów szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, a także uiszczenia opłaty w wysokości 500 galeonów. Kazde przewinienie, wraz z artykułem 12 §5 pkt.28 Angielskiego Kodeksu Prawnego Czarodziejów grozi anulowaniem rozkazu i aresztem, oraz umieszczeniem w Azkabanie.

Zarzuty:

1. Czynny udział w drugiej wojnie czarodziejów.
2. Dwukrotna próba morderstwa Albusa Dumbledor'a
3. Użycie Zaklęcia Niewybaczalnego Imprerius na Madame Rosmertcie.
4. Otrucie Ronalda Weasleya
5. Rzucenie uroku na Katie Bell
6. Spowodowanie bitwy na Wieży Astronomicznej poprzez wpuszczenie śmierciożerców do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie
7. Czynny udział w Bitwie o Hogwart
       
  Wynik postępowania: umorzone.

Minister Magii
Kingsley Shacklebolt

            Draco oderwał wzrok od pergaminu i spojrzał w oczy Teodorowi.
- Nie wierzę w to.
- Malfoy, jesteś głupszy niż myślałem! - oburzył się Zabini, wstając z kanapy i wyrywając mu pergamin.
- Tu jest pieczątka ministerstwa, jeżeli chcesz, sprawdź, czy to jest prawdziwe - burknął, wciskając mu go z powrotem. Odszedł zdenerwowany do okna, a blondyn usiadł na kanapie naprzeciwko Notta, który uważnie go obserwował. Miał mętlik w głowie. Pewna część jego duszy była tak uradowana jak nigdy w życiu. Niestety to tylko ta mała część, całym sobą czuł do siebie obrzydzenie. Nienawidził siebie za to, co zrobił. Wszystkie jego występki zostały mu wytknięte, a on został z nich oczyszczony. Jakim cudem? Kim była ta osoba? Złapał się za głowę, czując narastający ból. Wyjął z kieszeni papierosa i szybko go odpalił, nie zwracając uwagi na pytające spojrzenia przyjaciół. Starał się uspokoić swoje skołatane nerwy, ale wszystkie emocje buzowały w jego organizmie.
- Nie mogę tam wrócić, jak będę przedstawiony? Jako oszust? Ludzie wiedzą co zrobiłem, może i jestem oczyszczony, ale to nie ma żadnego znaczenia.
- Kurwa, Draco! - krzyknął Zabini. - Ja jestem oskarżony, Nott też! Postępowanie trwa. Jest małe podobieństwo na to, że zostaniemy uniewinnieni. Ministerstwo nie pójdzie na kolejne oczyszczenia, oni też muszą wyjść z tego z twarzą!
- Nic nie rozumiesz, Blaise - syknął blondyn, wstając i podchodząc do niego. - Widziałeś, co jest napisane w tych zarzutach? A co ty będziesz miał? Uczestniczenie w bitwie o Hogwart? Nie wiesz, co to znaczy mieć ojca śmierciożercę, u którego w domu rozgrywała się największa rzeź, a Voldemort robił tam sobie posiadówki. Nie rozumiesz tego, co musiałem przeżyć, ty wstąpiłeś przez matkę, która uciekła. A Nott? Przez ojca, który teraz siedzi w Azkabanie. A ja mam teraz tam wrócić, do miejsca, które ktoś śmiesznie nazywa domem i udawać, że jest wszystko w porządku? Nie ma mowy.
- Masz rację, nie wiem, jak to jest, bo nigdy nie miałem ojca, a matka się mnie wyrzekła - odparł beznamiętnie ciemnoskóry i wyszedł z salonu. Blondyn patrzył zdezorientowany przez chwilę w miejsce, gdzie stał jego kumpel i w końcu zaklął siarczyście.
- Koniec tej szopki, Draco - westchnął Nott i machnął różdżką.


_________________________________

Witam kochani, mamy rozdział drugi! :) Dziękuję ogromnie za komentarze pod ostatnią notką, to dla mnie naprawdę ogromne wyróżnienie. Cieszę się, że tyle Was jest.
Oceniajcie, piszcie, krytykujcie.
Może pod następnym rozdziałem przekroczycie magiczną 10-tkę? :)
Liczę na Was kochani! :*
Do następnego rozdziału:)

Zou.